Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola Страница 25
- Категория: Разная литература / Прочее
- Автор: Adam Przechrzta
- Год выпуска: неизвестен
- ISBN: нет данных
- Издательство: неизвестно
- Страниц: 38
- Добавлено: 2019-05-14 17:10:11
Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola краткое содержание
Прочтите описание перед тем, как прочитать онлайн книгу «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» бесплатно полную версию:Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola читать онлайн бесплатно
Przypomniałem sobie w tym samym momencie. „Pułkownik Specnazu”.
Potom w Ekwadorie na narkokartiel
On sam podnimał wiertolioty…
Najwyraźniej Dżuma nie był jednak sam, kiedy dowodził akcją przeciwko kartelom narkotykowym… Ukryłem twarz w dłoniach. To wszystko było nieważne, Anna odeszła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Podróż była długa i nużąca, niemal tak męcząca jak rozstania. Marek, moje „siostry”, nawet Julia z narzeczonym - wszyscy przyszli, aby się ze mną pożegnać na lotnisku. Musiałem ściskać dłonie i nadstawiać policzki do całowania ludziom, których co prawda lubiłem, ale z którymi wolałbym się teraz nie widzieć. Chciałem być sam. Zrozumieli to tylko Maks i Davidoff. Pożegnali się ze mną telefonicznie. Trudno też powiedzieć, aby pełne ukrytej troski spojrzenia i sztucznie optymistyczne miny zebranych podnosiły mnie na duchu. Musiałem jednak przyznać, że w stanie, w jakim się znajdowałem, mało co mogłoby mnie podnieść na duchu… Nie poprawiła mi też nastroju nowina wyszeptana na ucho przez Julię - moja kanadyjska przyjaciółka była w ciąży. W innych okolicznościach cieszyłbym się jej szczęściem, lecz teraz wywołało to tylko kolejną lawinę gorzkich myśli. Gdyby Anna nie pojechała do Moskwy, gdyby nie wzięła udziału w tej akcji… Gdyby została ze mną… Gdyby…
Po przylocie do Moskwy znowu zatrzymałem się w hotelu Aerostar. Rozpakowałem się, skorzystałem z sauny i zjadłem wyśmienitą kolację. Około północy poszedłem spać. Obudziło mnie poczucie czyjejś obecności. Ktoś siedział tuż przy moim łóżku. Odruchowo chciałem sięgnąć po broń, ale po chwili zrezygnowałem z tego pomysłu. Jeśli chciałby mnie zabić… Zapaliłem niewielką lampkę przykrytą zielonym abażurem. Dżuma wyglądał na zmęczonego, ale możliwe, że sprawiały to nocne cienie. Wyostrzały rysy twarzy, pogłębiały zmarszczki.
- Nieźle się trzymasz - zauważył.
W jego głosie nie było ironii ani agresji, po prostu stwierdzał fakt. Być może nawet z ledwo słyszalną nutką zadowolenia. Wyrwany ze snu, nie byłem w stanie tego ocenić.
- Co u ciebie? - spytałem.
- Ci, co powinni zginąć, zginęli, reszta żyje i ma się dobrze - odparł, wzruszając ramionami.
- Kiedy pogrzeb?
- Jutro wieczorem.
- Gdzie… gdzie ją pochowacie?
Milczał chwilę, zbierał myśli.
- Na razie na cmentarzu przy ośrodku szkoleniowym.
- Gdzie?! - warknąłem, podrywając się z łóżka. - Bawicie się w jakieś sekrety?!
Skrzywił się, jakby rozgryzł coś cierpkiego.
- Wolałbym o tym nie mówić - stwierdził.
- Może jednak? - poprosiłem zimno. - Nie czytałem tych gazet, ale w którejś mignęło mi nazwisko Anny. Podaliście wszystkie dane, więc…
- Sam pogrzeb nie jest żadną tajemnicą - przerwał mi z westchnieniem. - Tak samo jak operacja, w której zginęła, ot, kolejne oczyszczanie miasta z mętów. Tym razem może nieco bardziej gruntowne, zatroszczyłem się o to osobiście. - Zapatrzył się na moment w dywan. -Kiedyś Anna spocznie na cmentarzu Nowodziewiczym, jednak teraz, póki ja jeszcze pracuję, jest to niemożliwe.
- Nie rozumiem?
- Gdyby ktoś otworzył trumnę, pobrał próbki materiału genetycznego, zagroziłoby to…
Powstrzymałem dalsze wyjaśnienia gwałtownym gestem, zacisnąłem zęby.
- To wojna - powiedział teraz już z wyraźnie wyczuwalnym współczuciem w głosie. - Wszystkie chwyty dozwolone. Gdyby udało im się jakoś mnie zidentyfikować, mógłbym mieć problemy.
Nie wyczułem w jego tonie strachu, jedynie chłodny pragmatyzm. Dżuma był pewien, że poradzi sobie w każdej sytuacji. Być może nawet było to prawdą.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać? Bo przecież raczej nie o terminie czy miejscu pogrzebu?
- Nie chcę, żebyś jej nienawidził za to, że nie wysłuchała twojej prośby. Nie mogła tego zrobić.
- Nie mogła? - roześmiałem się sarkastycznie. - Rozumiem, musiała skoczyć do Moskwy i odstrzelić paru skurwysynów, taki imperatyw kategoryczny. No i pewnie ktoś jej wydał rozkaz, a w wojsku rozkazów trzeba słuchać - kontynuowałem zjadliwie.
- Prosiłem ją, żeby zrezygnowała - odparł. - Nie posłuchała, bo to wiązało się z jeszcze jedną sprawą… Ratowała czeczeńskie dzieci, te, które straciły oboje rodziców, wywoziła i znajdowała im rodziny. Procedura adopcyjna trwa zbyt długo i ma pewne ograniczenia, dlatego zmieniano im nazwiska, a czasem nawet narodowość, dostawały fałszywe dokumenty. Grupa Bałabana zajmowała się podobnym procederem, tylko że miała nieco inne cele, mniej… wzniosłe - dodał z ironią. - Przekazywała te dzieciaki do burdeli albo jeszcze gorzej.
- Bałabana?
- Jeden z moskiewskich gangów - wyjaśnił. - Chyba największy. No, może teraz już nie - uzupełnił po zastanowieniu.
- Co może być dla małego dziecka gorsze od burdelu?
- Filmy z wykitowaniem - odpowiedział krótko.
Nie musiałem pytać o szczegóły, wiedziałem, o co chodzi. Czasem kręcono filmy, które kończyły się prawdziwą śmiercią „bohatera”. Na czarnym rynku osiągały zawrotne ceny, niczym towar dla prawdziwych koneserów…
- No to teraz już wiem - powiedziałem ze znużeniem. - Ratowała dzieci.
Dżuma odetchnął głęboko.
- To nie wszystko - stwierdził. - Nie robiła tego z przyczyn humanitarnych, a przynajmniej nie tylko. Spłacała dług. Kiedyś w Groźnym działała jako snajper. Pewnego razu zastrzeliła mężczyznę z tobołkiem w ramionach. Cywila. Nie było w tym nic dziwnego, Czeczeńcy rzadko nosili mundury, dużo częściej broń. Kiedy facet upadł, okazało się, że niósł dziecko, trzy-, czteroletnią dziewczynkę. Zanim Anna ochłonęła z zaskoczenia, małą ścięła seria z karabinu maszynowego. Bo ona nie uciekała, stanęła na jezdni i ciągnęła ojca za rękę, chciała, aby wstał z ziemi. Po chwili leżała obok niego. To miejsce było ostrzeliwane przez obie strony, Anna pobiegła tam i wyciągnęła dziewczynkę spod ognia, pochowała… Wtedy coś w niej pękło, poprosiła o przeniesienie i nigdy więcej nie wróciła do Czeczenii, żeby walczyć. Kiedy dowiedziała się, że ci gnoje planują kolejny transport… - Wzruszył ramionami. - To była obsesja Anny. Jej koszmar. Musiała to załatwić do końca. Teraz wiesz już wszystko - westchnął.
Milczałem, nie było nic do powiedzenia. Anna zginęła, usiłując uregulować wojenne rachunki, najwyraźniej chciała to zrobić, zanim sama pozwoli sobie na odrobinę szczęścia. Nie zdążyła. Mój gniew opadł. Nie rozumiałem przymusu, który kazał jej ratować osierocone dzieci, ratować bez względu na wszystko, to mogli pojąć tylko ludzie, którzy przeszli piekło wojny, ale zaczynała do mnie powoli docierać myśl, że to, co zrobiła, nie miało nic wspólnego z jej uczuciami do mnie. W niczym ich nie umniejszało.
- Mogę przyjść na pogrzeb? Na ten tajny cmentarz? - zapytałem.
Dżuma spojrzał na mnie z zaskoczeniem w oczach.
- Oczywiście - przytaknął. - Jeśli byś chciał zamówić jakieś kwiaty albo coś… to trzeba zrobić przynajmniej kilka godzin wcześniej. Anton potem przyjedzie po ciebie i zawiezie cię do ośrodka.
Odetchnąłem, przynajmniej będę mógł pożegnać Annę.
To była podobno najlepsza kwiaciarnia w Moskwie. Ścienne lustra w złoconych ramach, marmurowe kafelki i eleganckie, stylizowane na dziewiętnasty wiek kinkiety sprawiały wrażenie luksusu. Bujne, sięgające niemal sufitu rośliny w ozdobnych doniczkach rozmieszczone w strategicznych punktach dobrze świadczyły o umiejętnościach fachowych personelu. Jednak przy długiej ladzie wykonanej z jakiegoś egzotycznego gatunku drewna stała tylko jedna ekspedientka. Mimo tłoku klienci nie protestowali, choć trzeba przyznać, że kolejka przesuwała się dość żwawo. Kilka osób w fartuchach z logo firmy błyskawicznie wynosiło z magazynu kwiaty, jakich zażyczyli sobie kupujący. Czasami pomagali ładować je do samochodów, bywało, że ktoś zamawiał dostawę do domu lub na cmentarz. Transport oferowali gratis.
- Czym mogę służyć? - zagaiła młoda, ładna sprzedawczyni.
Odruchowo odgarnęła z czoła ciemne włosy, jej dłonie zawisły nad klawiaturą komputera.
- Jedna wiązanka pogrzebowa - zadysponowałem.
- Jakiego rodzaju? Naszą specjalnością jest kompozycja z lilii, róż, kalii, dzwonków irlandzkich, mieczyków i liści ozdobnych. Jest najdroższa, ale…
- Może być - wszedłem jej w słowo.
- Przykładowa wiązanka tego typu oznaczona jest numerem czterdzieści dwa. - Wskazała na półkę za swoimi plecami.
Zerknąłem na cenę, odliczyłem pieniądze. Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że nie wystarczy mi rubli na nic więcej. Przed odlotem Marek wręczył mi pokaźny zwitek banknotów od chłopców ze swojego oddziału, którzy najwyraźniej współpracowali kiedyś z Anną. Prosił, aby kupić wieniec od całej jednostki. Niestety, zapomniałem wymienić pieniądze.
- Dostarczyć na cmentarz? - spytała. - Oferujemy darmowy transport na wszystkie moskiewskie nekropolie - wyrecytowała wyuczoną formułkę.
- Na tę nie oferujecie - mruknąłem.
Przez moment dostrzegłem w oczach dziewczyny błysk irytacji, ale po chwili powróciła do roli profesjonalnej ekspedientki.
- Jakiś napis? W skład ceny kupionej przez pana kompozycji wchodzi szarfa z dowolnym napisem do siedemdziesięciu dwu znaków.
Potrzebowałem chwili, by przełknąć narastającą w gardle gulę.
- Na szarfie proszę napisać: „Annie - ukochanej”. Chciałem też zamówić wieniec, ale nie wymieniłem pieniędzy, przyjmie pani złotówki?
- Po jakim kursie? - Spojrzała na mnie z ironią.
- Wszystko jedno - oświadczyłem ze znużeniem, przesuwając po blacie plik banknotów.
Przeliczyła je sprawnie, dokonała jakichś kalkulacji, skinęła głową.
- Wystarczy na najdroższy - stwierdziła. - Mamy do wyboru…
Przerwałem jej ospałym gestem.
- Nieważne - powiedziałem. - Ma być biało-czerwony. Na szarfie napis: „Major Annie Dubrowej - polski Specnaz. Nie zapomnimy”.
Nie wiedzieć czemu, dopiero teraz dotarła do mnie świadomość, że to nieodwołalne, ostateczne pożegnanie z Anną. Poczułem wilgoć na policzkach. Otarłem je gwałtownym ruchem, czekając na kpiące uwagi lub uśmieszki politowania. Nie doczekałem się. Sprzedawczyni ze spoważniałą nagle twarzą oddała mi połowę pieniędzy.
- Co to ma znaczyć? - Zmarszczyłem niechętnie brwi.
Nie miałem zamiaru korzystać z niczyjej litości.
- Popełniłam błąd, przeliczyłam złotówki po kursie dla obcych - odparła spokojnie. - Nikt, kto znał Annę Dubrową, nie jest w Moskwie obcy.
Za plecami usłyszałem szmer poparcia. Z zaskoczeniem ujrzałem, że kobieta stojąca za mną ma łzy w oczach. No tak, zapomniałem o gazetach, całe miasto wiedziało, kim była i jak zginęła Anna, w Rosji śmierć w walce porusza wielu ludzi, tu wojna nie jest jedynie pojęciem z filmów czy literatury…
- Dacie radę przygotować wszystko na siedemnastą?
- Oczywiście - zapewniła.
Skinąłem sprzedawczyni głową i odwracałem się, by odejść, gdy poczułem, jak ktoś chwyta mnie łagodnie za ramię.
- Minutkę, młodzieńcze. - Powstrzymał mnie starszy, dostatnio ubrany mężczyzna. - Nie pochowają jej na Nowodziewiczym, prawda?
Przytaknąłem posępnie.
- Gdybyśmy kupili wieniec czy dwa od mieszkańców Moskwy, położysz na jej grobie?
- Położę - obiecałem.
Kiedy wychodziłem ze sklepu, słyszałem podniesiony głos ekspedientki. Uspokajała klientów, wszyscy naraz zamawiali kwiaty dla Anny Dubrowej…
* * *
Wymeldowałem się z hotelu przed ustaloną godziną, Anton, kiedy zawoził mnie do ośrodka, powiedział, że zamieszkam tam na kilka dni. Nie pytałem dlaczego, nie miałem ochoty rozmawiać. Rozpakowałem się w wyznaczonym mi pokoju, który tym razem miałem zajmować sam i zastanawiałem się właśnie, skąd wziąć żelazko, aby uprasować koszulę do garnituru, kiedy usłyszałem energiczne pukanie.
- Wejść! - zawołałem.
Przybysz, liczący sobie pod trzydzieści lat mężczyzna z dystynkcjami praporszczyka, co jest mniej więcej odpowiednikiem polskiego chorążego, niósł wieszak z mundurem galowym. Polskim mundurem galowym. W ręku trzymał wyglansowane do połysku buty. Pozbył się swego ciężaru, zasalutował energicznie i wyszedł bez słowa. Podszedłem, patrząc z niedowierzaniem na przyniesiony ekwipunek. Kapitańskie gwiazdki na pagonach i rząd baretek, wśród których rozpoznałem dwie symbolizujące odznaczenia, których nie wolno mi było nosić publicznie, określały bez cienia wątpliwości, dla kogo to wszystko przygotowano. Przymierzyłem buty - pasowały. Przez chwilę zastanawiałem się, czy włożyć mundur, jadąc po kwiaty, i ostatecznie postanowiłem się przebrać. Wątpiłem, aby ekspedientka w sklepie była w stanie zidentyfikować baretki, a dla Rosjan najwyraźniej nie były one żadną tajemnicą… Wolałem mieć pewność, że nie spóźnię się na pogrzeb.
Kiedy zszedłem na parking, zobaczyłem, że Anton także jest w mundurze. Jedyną zauważalną różnicą był fakt, że na jego piersi widniało dużo więcej baretek, z czego trzy czwarte stanowiły odznaczenia bojowe. Wzruszyłem ramionami i wsiadłem do samochodu. Pojechaliśmy.
Przed kwiaciarnią stał liczący na oko ponad tysiąc osób tłum. Zamarłem. Anton westchnął ciężko, ale ruszył naprzód zdecydowanym krokiem. W drzwiach powitała mnie znajoma ekspedientka, za jej plecami piętrzyły się wieńce i wiązanki. Były wszędzie: na podłodze, na ladzie, na półkach…
- Proszę podać mi to, co zamówiłem - powiedziałem, patrząc ze zdziwieniem na panujący w eleganckim do niedawna sklepie galimatias.
- To wszystko jest dla pana - odparła niepewnie. - Obiecał pan, że zabierze kwiaty od mieszkańców Moskwy, ludzie się dowiedzieli i… - Urwała, wykonując bezradny gest. - Wykupili kwiaty od nas i z kilku innych kwiaciarni.
Anton zsunął czapkę na tył głowy, zerknął frasobliwie do środka.
- Naprawdę im obiecałeś? - spytał.
- Naprawdę, ale spodziewałem się kilku wiązanek, a nie tony kwiatów - odparłem oszołomiony.
- Zginęła, walcząc z mafią, u nas w Rosji to jest jak wojna - odezwała się sprzedawczyni. - Ludzie chcą okazać wdzięczność…
Anton wyjął telefon, wybrał jakiś numer, przez moment stał z komórką przy uchu.
- Przyślijcie dwie ciężarówki do kwiaciarni na Czyste Prudy - rzucił krótko. - Tak, na bulwar. Weźmiemy to, co się zmieści do samochodu, po resztę przyjadą za trzy godziny - zwrócił się do ekspedientki
Skinęła głową z namysłem.
- Powiem to ludziom. Bo oni będą stali, póki nie weźmiecie tych kwiatów.
Idąc do samochodu, słyszałem za plecami szmer cichych rozmów. Nikt nas nie zaczepiał, nie zatrzymywał. Powtarzały się frazy „polski Specnaz”, „major Dubrowa”, „obiecali zabrać”. Kiedy Anton ruszył, odchyliłem głowę, przymknąłem oczy.
Жалоба
Напишите нам, и мы в срочном порядке примем меры.